W tych blubrach o
książce Wracam z epoki kamienia odmienię
słowo kultura przez
wszystkie przypadki - i to wielokrotnie, ale mam bardzo dobry powód.
Heinricha
Harrera znamy głównie z międzynarodowego bestsellera Siedem lat
w Tybecie. Jest to opis tego
kraju z przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych, zanim
teren zajęły komunistyczne Chiny i rozpoczęła się degradacja
tamtejszej kultury. W świecie zainteresowanym górami był swoistym
guru. Ten podróżnik, zdobywca przeróżnych szczytów świata, w
roku 1962 na pół roku poleciał do Nowej Gwinei, aby wspiąć się
na Piramidę Carstensza. Ekspedycja była bardzo niebezpieczna, a sam
autor uważa, że była najtrudniejszą podróżą w jego życiu:
Wielokrotnie jakoś uchodziłem z życiem i w końcu
potłuczony, z połamanymi kośćmi opuściłem wyspę. / Pierwszym
etapem mojej drogi do epoki kamienia łupanego była kamienna
pustynia Nowego Jorku - szczyt cywilizacji. Tutaj każdy kamień był
wymierzony i znormalizowany, oprawiony w stal, pokryty chromem,
niklem i brązem; podziurawiony olbrzymimi szklanymi powierzchniami.
Tu zaczynał się czas przyszły, podczas gdy w centralnej części
Nowej Gwinei trwała jeszcze przeszłość.
Kiedy
miał chwilę oddechu, łapał za pióro i pisał dziennik. Harrer
miał okazję poznać papuaskie doliny oraz ich mieszkańców.
Kolejny raz miał to szczęście, aby poznać jakąś kulturę, zanim
ta ulegnie przemianie. A my, dzięki jego zapiskom, razem z nim.
Autor na papuaskie ludy patrzy mocno kolonialistyczne, pokutuje
wartościujące spojrzenie na rozwój cywilizacji. Wielokrotnie jest
zaskoczony tym, że robią coś lepiej od niego (na przykład bez
problemu przechodzą po pniu drzewa, nawet obciążeni bagażem i
boso - a on, Europejczyk w porządnych butach, okrakiem pokonuje
każdy metr jak bezradna dżdżownica!) albo ich narzędzia (ach,
takie prymitywne!) działają, a jego nie. Ze zdumieniem odkrywa, że
Papuasi, chociaż bardzo dumni z otrzymanych stalowych siekier, nie
używają ich do pracy, tylko nadal korzystają z kamiennych (nie
rozumieją, po co mają się spieszyć). Jego poczucie wyższości
wielokrotnie budziło we mnie rozbawienie, ale niektóre fragmenty
dziennika były oburzające - na przykład kiedy rzucił Papuasem w
błoto, gdyż ten go nie słuchał i Harrer stwierdził, że to
jedyny dobry sposób na podporządkowanie sobie tragarza. Trzeba
oddać autorowi, że stara się tak nie myśleć: Oni myślą
o życiu inaczej niż my. Czy to jednak znaczy, że myślą źle?
oraz że im więcej czasu żyje
wraz z nimi, tym więcej dostrzega złożoności w ich życiu.
Nie
można powiedzieć, żeby autor był szczególnie wrażliwym badaczem
innej kultury, co dziwi u człowieka, który tyle czasu spędził
wśród obcych sobie ludzi. Jego książka skupia się raczej na
pokonanych kilometrach i wiążących się z tym trudach (było
ciężko, pijawki, podskórne kleszcze, ropiejące rany, wąskie
wąwozy i szerokie rzeki). Przyznaje, że było mało czasu na
zapisywanie wielu przychodzących do głowy refleksji, tak jak na
delektowanie się pięknymi krajobrazami. W
końcu
trudno się skupić na estetyce przyrody, kiedy kończą się racje
żywności, ryż fermentuje, konserwy zostają rozkradzione, a wokół,
pomimo gęstej dżungli, nie ma nic jadalnego, do tego ma się sto
ran na ciele oraz pękniętą rzepkę - trudno się dziwić, że mało
czasu zostaje na prowadzenie zapisków. Z drugiej
strony dziennik został przedstawiony jako zapis podróży, mającej
na celu nie tylko uzupełnienie białych plam na mapie, ale także
poznania kultury plemiennej; jedna z wojaży (i to okupiona
połamanymi żebrami) ma na celu zbadanie źródła cennych siekier.
Tak, tak! Kamienne siekiery są jak u nas srebro i złoto, z tą
różnicą, że oni za owo narzędzie kupują sobie żony. A środkiem
płatniczym są muszelki kauri, morskich ślimaków, które wyglądają
jak porcelana i, oprócz tego, chronią dzieci przed złymi duchami.
Pomimo
jego stosunku do Papuasów książka jest wartościową pozycją na
półce - jest zapisem wytrwałości w pokonywaniu przeszkód, wielu
ciekawych obserwacji (Harrer dotarł do wspomnianego wyżej
kamieniołomu, w którym Papuasi za pomocą ognia pozyskiwali kamień
na siekiery - nie było to proste chociażby z tego względu, że
rdzenni mieszkańcy starali się nie wskazywać mu drogi do miejsca,
które uważali za największy skarb i starali się zataić źródło).
Pobudza również do rozmyślań nad cywilizacją oraz własnego
podejścia do odmienności kulturowej. Jeszcze jeden aspekt wywołuje
burzę w mózgu - Nowa Gwinea za czasów wyprawy Harrera na najwyższy
wierzchołek Oceanii i Australii była regionem, na którym
dochodziło do starć pomiędzy Indonezją a Holandią, wyspa nadal
była rozdzielona pomiędzy obce kraje, do tego dochodziły walki
plemienne.
Do
dzisiaj część wyspy walczy o wolność, a ich sprawa jest jedną z
najcichszych na świecie.
Jeśli
kogoś ciekawi, kim jest autor przeczytanej książki - tutaj warto
pogłębić swoją wiedzę. Heinrich Harrer nadaje się na bohatera
niejednoznacznej powieści przygodowo-historycznej. Z jednej strony
członek SS, z drugiej - nauczyciel Dalajlamy, obrońca praw
człowieka.
/Olga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz