piątek, 12 czerwca 2015

Joanne Harris, Błękitnooki chłopiec, Prószyński i S-ka

Była sobie pewna pani, która pisała książki. Były to książki o bardzo zróżnicowanej tematyce, od słodkich i miękkich niczym pianki marshmallow po ostre i gorzkie jak żyletki powleczone lakierem przeciw obgryzaniu paznokci, niemniej wszystkie na tyle dobre, że jedną z nich zekranizowano – głównych bohaterów zagrali tam śliczna Juliette Binoche i przystojny Johnny Depp. Całość nosiła tytuł "Czekolada" i spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem, bo jak wiadomo, czekolada i miłość pasują do siebie w niemal wszystkich konfiguracjach. I była też dziewczyna, której oczy miały przepiękny kolor najszlachetniejszej czekolady mlecznej, takiej ze złocistymi okruszkami karmelu i ciemniejszymi pasmami kakao tu i ówdzie, i ta właśnie dziewczyna wybrała się któregoś dnia ze swoją karłowatą grubą łysiejącą towarzyszką do taniej książki i choć filmu nie widziała, a zatem nazwisko autorki nic jej nie mówiło, zainteresowała ją okładka: jasnobłękitna, z pokraczną chłopięcą postacią w centrum. Jej karłowatej grubej łysiejącej towarzyszce okładka wydała się wyjątkowo szpetna, a nazwisko autorki kojarzyło zbyt słodko, ale dla świętego spokoju przekartkowała całość, bo dziewczyna o czekoladowych oczach potrafiła być w wielu kwestiach dość stanowcza. I jak się okazało, tym razem zupełnie zasadnie i zasłużenie.

Głównym bohaterem i narratorem książki jest B.B, czterdziestoletni mężczyzna, mieszkający z matką. Miał dwóch braci, jednak obaj zginęli, B.B ma zatem tylko matkę, a raczej to ona ma jego, ponieważ jest stroną wyraźnie dominującą, czego nie waha się udowodnić, czasem w sposób bardzo brutalny. Syn skrycie marzy o ucieczce, ale jest jej zupełnie podporządkowany, starając się sprostać jej wizerunkowi siebie, a wszystkie frustracje wyładowuje w sieci, gdzie na założonej przez siebie stronie Niegrzecznichlopcyrzadza.com prowadzi bloga, karmiąc grupę internetowych znajomych swoimi wysmakowanymi opowieściami na temat losów Glorii Winter i jej trzech synów, którym we wczesnym dzieciństwie przypisała po jednym kolorze, za jednym zamachem ułatwiając tym sobie pranie i determinując charaktery chłopców. Czarny, brązowy i błękit, mrok, nijakość i niewinność. Dwaj zginęli, jeden przeżył – i czyżby to właśnie on walnie przyłożył rękę do śmierci pozostałych?.. B.B w swoich notatkach szczególnie dużo miejsca poświęca najmłodszemu z chłopców, błękitnookiemu ulubieńcowi matki, obdarzonemu, jak się okazuje, wyjątkowym darem, synestezją, możliwością sensualnego odczuwania słów, przypisywania im zapachów i smaków. Poznajemy także całą galerię bohaterów drugoplanowych, złożonych z przedstawicieli małomiasteczkowej społeczności – tu najważniejsza jest Emily White, niewidome cudowne dziecko, oraz tajemnicza Albertyna w czerwonym płaszczu, była dziewczyna brata w czerni (która zresztą w pewnym momencie staje się współnarratorką książki). B.B snuje swoją opowieść, mieszając notatki prywatne z publicznymi, przy czym pierwsze niepokojąco mało różnią się od drugich, co ze strony na stronę powoduje u czytelnika większe skonfundowanie, wynikające choćby z niemożności ustalenia, kim właściwie jest autor bloga i które ze snutych przezeń tysięcznych wersji tej samej historii są prawdziwe, ponieważ oznaczenie notatki statusem "prywatny" bynajmniej nie zapewnia nam jego szczerości - tak często zdarzało mu się włamywać na cudze blogi, czy jest więc w stanie czuć się na tyle bezpiecznym, by odsłonić myśli przed sobą samym?.. Śledzimy więc posłusznie historie Nigela, Brendana i Benjamina, poznajemy tragiczne losy doktora Peacocka i Emily, a im bliżej ostatniej strony, tym bardziej zaciera się różnica między rzeczywistością a fikcją, które łączy jedno – przewijające się regularnie opisy nie do końca wiadomo przez kogo właściwie popełnianych morderstw...

Rzeczywistość i fikcja... w ogóle można używać tu tych dwóch pojęć? Bo na dobrą sprawę, czy możemy powiedzieć z ręką na sercu, że zdarza nam się myśleć (a co dopiero mówić czy pisać) samą prawdę? Wszak nawet, kiedy idąc do pracy czy stojąc w kolejce do kasy rozmyślamy nad czymś i odruchowo zaczynamy snuć naszą wewnętrzną narrację, rzadko umiemy być wobec siebie absolutnie szczerzy. Zdarza nam się ulec pokusie, aby coś ubarwić, troszkę podkoloryzować, udramatyzować, czy chociażby oblec w nieco bardziej połyskującą szatę tkaną z metafor, porównań... W którym momencie przestajemy relacjonować rzeczywistość, a zaczynamy snuć opowieść? I skoro nawet sami przed sobą lubimy czasem udawać bardziej interesujących niż jesteśmy, to kto może zaręczyć, że będziemy trzymać się rzeczywistości, kiedy przyjdzie nam bezpiecznie ukryć się za szeregiem liter na ekranie? No właśnie. Dlatego B.B bez skrępowania korzysta z tej tarczy, prowadząc grę zarówno z czytelnikami, jak i samym sobą, a my podążamy za nim, aby co chwila przekonywać się, że kiedy już wydaje nam się, że wszystko sobie poukładaliśmy, najzwyczajniej w świecie daliśmy się wpuścić w maliny. I w żadnym momencie nie możemy być pewni że to, co uważamy za prawdę, rzeczywiście nią jest. Czy kiedy B.B mówi, że jest mordercą, jest nim rzeczywiście, czy tylko chciałby nim być? Czy w entuzjastycznych komentarzach swoich internetowych epigonów widzi podziw dla swojej sprawności pisarskiej czy biegłości zbrodniarza? Częściej przyjmujemy opcję, że to, co czytamy w necie, należy dzielić przez cztery, bo koloryzowanie, zmyślanie, podbudowywanie i przebudowywanie wizerunku samego siebie itede, ale z drugiej strony, bywamy bardziej szczerzy wobec obcych niż wobec siebie, a prawdę nieraz łatwiej przedstawić jako fikcję czy żart, choćby tylko po to, żeby zostawić sobie furtkę, przez którą w razie sytuacji kryzysowej będzie się można wycofać, pomyślała karłowata gruba łysiejąca, naciskając pomarańczowy kwadracik z napisem "Opublikuj". Przez moment ekran komputera odbił jej postać, uciętą w półzbliżeniu – czarny tiszert, brązowe włosy i niebieskie oczy.

/Alicja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz