niedziela, 14 czerwca 2015

Marta Guzowska, Ofiara Polikseny, W.A.B.

Polski kryminał od ładnych kilku lat świętuje swój renesans. Miłoszewski, Bonda, Jodełka, Chmielarz, Ćwirlej, Rudnicka – nieboskłon polskich kryminalistów rozbłyska coraz większą ilością gwiazd, które nie dość, że zdobywają uznanie czytelników (niekiedy na tyle, że są w stanie utrzymać się z pisania, co w dzisiejszych czasach należy do nie lada wyczynów), to dodatkowo bywają fetowane w mediach, także tych związanych z literaturą powszechnie uważaną za wyższą, co wydawać się może dziwne, jeśli wziąć pod uwagę fakt, iż kryminał ogólnie uważany jest za gatunek interesujący i lubiany, acz stosunkowo mało szlachetny. A niesłusznie, ponieważ gartunek ten jest o wiele bardziej skomplikowany i bogaty, niż przeciętny czytający mógłby sądzić, utożsamiając pojęcie "kryminał" z jedną czy dwiema znanymi mu powieściami Agathy Christie. Kryminały dawno już bowiem nie traktują wyłącznie o rozwiązywaniu takich czy innych zagadek, porusza się w nich o wiele więcej problemów, od zagadnień natury politycznej czy społecznej po eksplorację najbardziej zawiłych i odstraszających zakątków ludzkiej psychiki. Kryminał to zresztą tworzywo niezwykle plastyczne, chętnie i łatwo łączy się z innymi gatunkami, w dowolnych proporcjach. "Ofiara Polikseny" reprezentuje połączenie gatunków, które na mapie rodzimego kryminału nadal ukrywają się pod białymi plamami – kryminału archeologicznego i antropologicznego. Niekwestionowaną królową tego gatunku pozostaje Kathy Reichs, autorka cyklu książek o antropolog sądowej dr Temperance Brennan (nie-czytelnik może ją znać lepiej z telewizyjnego serialu "Kości"), niemniej nie brakuje i innych autorów, całkiem udatnie łączących naukę o przeszłości z teraźniejszością. Czy Marta Guzowska znajdzie się w ich gronie?

No cóż... ale może najpierw parę słów o treści. Oto Mario Ybl, profesor antropologii i wybitny specjalista w swoim fachu, pracuje na wykopaliskach w Turcji. Tam właśnie Arnold Schliemann odkrył Troję, ryjąc tym samym złotymi zgłoskami swoje nazwisko na kamieniu Historii i wywołując wybuch zainteresowania archeologią. Od tamtego czasu upłynęło jednak sporo wody w rzekach, czasy się zmieniły, ludzie i podejście do do czcigodnej królowej nauk spod znaku łopatki i szpachelki również. O pieniądze na prowadzenie wykopalisk trzeba zabiegać z uszami położonymi na płask, lokalne władze ponad ratowanie szczątków przedkładają interesy deweloperów, nikt nie wierzy w spektakularne odkrycia, może poza Polą Mor, nie-do-końca-byłą ukochaną Maria, którą ten stracił (na własne życzenie zresztą). I nagle w sam środek sennej, zlepionej potem i wypełnionej katalogowaniem codzienności uderza grom – w jednym z wykopów znaleziony zostaje zupełnie niepasujący do tego miejsca szkielet. Co więcej, zachodzi podejrzenie, że mógł on należeć do mitycznej Polikseny, jednej z córek króla Parysa, zamordowanej po zdobyciu Troi przez Neoptolemosa. Sytuacja wokół wykopalisk staje się jednak dziwnie niejasna – podejście oficjeli do sensacyjnego odkrycia jest co najmniej dziwnie chłodne, dookoła Poli zaczyna niespodziewanie kręcić się modelowo przystojny milioner, Howard Griffin (którego Mario oczywiście nie cierpi z przyczyn czysto obiektywnych), a do tego jedna z uczestniczek prac zostaje znaleziona martwa...

Brzmi rewelacyjnie, prawda? Jak zapowiedź doskonałej książki!..
...którą "Ofiara Polikseny" niestety nie jest. Dlaczego? O sukcesie książki decyduje zazwyczaj połączenie fabuły, bohatera i tego czegoś, co wyróżnia ją spomiędzy setek innych. Tutaj mamy wprawdzie to coś (mało poruszany w polskiej literaturze kryminalnej temat), ale jednocześnie mamy fabułę, która momentami rozmywa się jak roztopiona tureckim słońcem i zwyczajnie nuży, sprawiając wrażenie, jakby autorka nie potrafiła sobie poradzić z płynnym przenoszeniem środka ciężkości z wątku na wątek – pisze o wszystkim i o niczym, w dodatku w sposób zupełnie pozbawiony przysłowiowej ikry. Obiecujące wątki społeczno-obyczajowe w pewnym momencie rozpływają się, sprawiając wrażenie doczepionych na siłę, a problemy osobiste bohaterów są przedstawione tak chaotycznie, że momentami mamy wrażenie, iż oglądamy terenową i bardziej spoconą wersję "Mody na sukces", chociaż całość ma raczej dynamikę akcji porównywalną z niektórymi odcinkami "Klanu". Jest jeszcze zupełnie niemal nie wykorzystana kwestia związana z problemami środowiska akademickiego, która sama w sobie jest wprawdzie dość nudna, ale odpowiednio przedstawiona mogła dodać całości specyficznego smaczku (bo może i biurokracja, ale każdy, kto doświadczył w życiu radości papierologii przepisowo-stosowanej natychmiast odczułby empatię), niestety, autorka zamiast wydobyć z niej iskry, skupiła się głównie na nudzie, w dodatku posługując się schematami.

Potencjał kryła też w sobie postać głównego bohatera. Specjalista światowej klasy w swoim fachu, cyniczny, buntowniczy, przepełniony ironią, za nic mający konwenanse, w dodatku trapiony dolegliwością, która sprawia, że czasem trzeba się nim zaopiekować i mu pomóc – idealny materiał na bohatera doskonałego, z którym mężczyźni mogliby chcieć się utożsamiać, a kobiety romansować. Wybór pozornie doskonały, bohater jednoznacznie pozytywny byłby wszak nudny i nierzeczywisty, poza tym ludzie z niedoskonałościami stanowią znacznie wdzięczniejsze tworzywo pisarskie i w zdecydowanej większości kryminałów współczesnych dba się o to, aby główny protagonista miał jedno czy dwa pęknięcia na charakterze, aby czytelnikowi łatwiej było ulokować go w swojej własnej codzienności. Co więc nie powiodło się tutaj? Autorka zwyczajnie przeszarżowała – Mario Ybl miał być co najmniej Byronem, a jest irytującym skurwielem, zachowującym się w sposób przypominający raczej rozhisteryzowanego nastolatka niż dorosłego mężczyznę. Zwyczajnie brakuje mu tego czegoś, co sprawiłoby, że chciałoby się mu kibicować. Więcej, momentami doskonale rozumiemy Polę, która zostawiła Maria właśnie ze względu na jego charakter i zachowanie, bo samemu miałoby się ochotę wyrzucić go z helikoptera na pustyni w środku nocy, koniecznie podczas nowiu.

Podsumowując? Nawiązując do tytułu, poza Polikseną mamy tu drugą ofiarę – czytelnika. Książka jest zwyczajnie słaba i rozczarowująca, co irytuje i budzi frustrację tym bardziej, że doskonała znajomość środowiska i jego specyfiki, a także realiów pracy archeologicznej w terenie jest ogromnym plusem autorki i całośc mogłaby być pozycją o wiele lepszą. Irytuje lekceważące podejście do czytelnika, który nie ma w małym palcu omawianych często kwestii anatomicznych (rzucane nazwami łacińskimi i brak wyjaśnień, których części szkieletu dotyczą przy jednoczesnym szczegółowym omawianiu kwestii o wiele bardziej dla laika zrozumiałych). Do tego dochodzi brak płynności w prowadzeniu i splataniu poszczególnych wątków, a na deser beznadziejny finał – i przepis na czytelniczą katastrofę gotowy. Smutne, tym bardziej, że mogliśmy dostać zwartą, pełnokrwistą, interesującą i wielowątkową opowieść, dostaliśmy rozmemłaną papkę bez ładu i składu, z jednym dobrym fragmentem, który zresztą zaraz przytoczę:

"Zawsze myślałem, że do stworzenia czegoś takiego potrzeba nie zygoty, ale Photoshopa"
refleksja Mario Ybla na temat nieprzeciętnej urody jednego z bohaterów powieści

I to by było na tyle, po resztę sięgać Państwo absolutnie nie muszą.


/Alicja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz