piątek, 19 czerwca 2015

Marta Guzowska, Głowa Niobe, W.A.B.

Po poprzedniej książce Marty Guzowskiej przejechałam niczym walec po polnej drodze, zatem sięgnięcie po kolejną pozycję jej autorstwa było zarówno aktem heroizmu, jak i hipokryzji, niemniej ulegając prawu serii ("Może i było beznadziejne, ale chcę wiedzieć, co wydarzyło się dalej"), postanowiłam przeczytać "Głowę Niobe". Poza tym na rodzimym rynku czytelniczym nadal brak autorów, eksplorujących gatunek kryminału archeologicznego/antropologicznego, zatem gdy się nie ma, co się lubi...

Niemniej przejdźmy do rzeczy. Czarujący bohater, Mario Ybl, spotyka się z czytelnikiem tym razem nie w egzotycznych plenerach, a na rodzimym gruncie – w zabytkowym pałacyku w Nieborowie organizowana jest konferencja naukowa, na którą zjeżdża się wyborowe międzynarodowe towarzystwo, w tym także nasz geniusz antropologii w osobie własnej. Na miejscu przekonuje się, że wśród tuzów nauki znajduje się także jego dawna znajoma, policyjny fotograf Juliana Stanzel (omyłkowo zakwaterowana z nim w jednym pokoju), wezwana z racji niepokojących zdjęć, znalezionych w nieborowskich katalogach – ktoś połączył na nich antyczne rzeźby z fragmentami ludzkich ciał. Niespodziewanie ginie jeden z gości konferencji, światowej klasy fotografka, specjalizująca się w portretowaniu rzeźb antycznych, a jej głowa zostaje przymocowana do antycznego biustu, tworząc kompozycję identyczną, jak te na zdjęciach. Wszystko wskazuje na fakt, że owa zbrodnia jest jedynie początkiem działań tajemniczego mordercy, a tymczasem za oknami pałacyku szaleje śnieżyca, skutecznie uniemożliwiająca przyjazd policji oraz niwecząca próby ucieczki. Naukowcy zdani są zatem wyłącznie na siebie...

Rezygnacja z egzotycznych plenerów i umiejscowienie akcji tym razem w polskich realiach było posunięciem odważnym i dość ryzykownym, ale mając w pamięci fakt, że autorka i tak nie za bardzo wiedziała, jak rzeczone plenery wykorzystać, trudno się dziwić, że taką decyzję podjęła. Czy ryzyko się opłaciło? Zdecydowanie tak. Guzowska dzięki temu przestała się skupiać na próbach opisywania różnic kulturowych i wykorzystała wreszcie w pełni to, co jest jej wielkim atutem – doskonałą znajomość realiów, zarówno w przypadku środowiska naukowego, jak i pracy policji. Nie ma tu fajerwerków znanych z amerykańskich seriali typu "CSI" czy "Kości", nie ma cichych klimatyzowanych prosektoriów i najnowszego sprzętu, brak wykwalifikowanych zespołów ekspertów, gotowych do walki ze złem wcielonym – jest szara, brudna i siermiężna rzeczywistość. Bez litości wytknięte są wszystkie rodzime niedoskonałości, błędy, wypaczenia, kuriozalne przepisy i zarządzenia – wszystko to, czego na kolorowym ekranie nie zobaczymy, a co tak doskonale znamy z życia codziennego... Także w kwestii portretowania bohaterów widać wyraźny postęp – postaci nabrały troszkę rumieńców, stały się bardziej krwiste i realne, a ich słabości przestały robić wrażenie wymyślonych na siłę. Szacunek należy się autorce za to, że udało jej się tym razem nie przekroczyć subtelnej granicy między ironią a karykaturą, dzięki czemu dostajemy perełki typu genialna postać kustosza muzeum, histerycznego dyrektora Jaskendera, czy celnie nakreślony portret rozczarowanej życiem policjantki Juliany. Złagodzony został także nieco sposób bycia głównego bohatera, dzięki czemu czytelnik przestaje życzyć mu śmierci po kilku pierwszych stronach, a nawet nabiera doń czegoś na kształt sympatii. Guzowska znacznie lepiej niż w debiucie wykorzystała fakt, że Mario choruje na nyktofobię (odmiana fobii, charakteryzująca się patologicznym lękiem przed ciemnością) – jego przypadłość, która wcześniej robiła wrażenie wybuchów histerii, tutaj pokazana jest subtelniej i ma niebagatelny wpływ na przebieg akcji. Znacznie lepiej wyważona jest zresztą całość książki, nawet naturalistyczne sceny obrazujące efekty działań mordercy są dozowane rozsądnie i z umiarem, bez niepotrzebnego epatowania na siłę żółcią, krwią i poszarpaną skórą.

Czyżby same plusy? Niestety nie. Nadal słabo prezentuje się kwestia w kryminale jednak dość istotna – konstrukcji zarówno zagadki, jak i postaci mordercy. Mimo wielu pozornie mylących tropów rozszyfrowanie tożsamości mordercy jest równie skomplikowane, jak w niektórych odcinkach przygód Scooby Doo. Ponadto Guzowska powtarza tu błąd z "Ofiary Polikseny", czyli skupia się na pytaniu "kto zabił?", zupełnie ignorując kwestię "dlaczego to zrobił?". W "Ofierze..." motywacja mordercy została wyjaśniona pokrótce i uzasadniona jego narcyzmem i psychopatycznymi skłonnościami (wypadło to niezbyt zresztą przekonująco), w "Głowie..." autorka niestety także poszła na skróty i skorzystała z tego chwytu, zapominając, że dla wielu czytelników ponanie i zrozumienie motywacji mordercy jest równie interesujące, jak poznanie jego tożsamości, a zaserwowanie im odpowiedzi w stylu "zabijałem, bo tak chcę i już" owocuje rozczarowaniem, które może skutecznie zniechęcić do sięgnięcia po kolejny tom przygód Ybla.

Reasumując – Guzowska za drugim podejściem okazała się znacznie przyjemniejsza i łatwiej strawna niż za pierwszym, serwując mi kilka przyjemnych zaskoczeń, co nie było łatwe, ponieważ po rozczarowaniu jej pierwszą książką trochę się uprzedziłam. Na szczęście w porównaniu z debiutem, "Głowa Niobe" jest znacznie dojrzalsza, lepiej skonstruowana i precyzyjna, wyeliminowano z niej to, co najbardziej drażniło i uwierało. Nadal niestety kuleje to, co w kryminale powinno być na pierwszym miejscu – właśnie kryminał, zagadka, tajemnica. Niemniej postęp widać, co dobrze rokuje podejściu do trzeciej części przygód naszego jakże uroczego ulubieńca kobiet. Podobno omne trinum perfectum, przekonamy się.

/Alicja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz