niedziela, 1 lutego 2015

Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość czyta

Jakiś czas temu na profilu macierzystej księgarni naszej zamieściłyśmy link do wywiadu, jakiego radiowej Trójce udzielił tegoroczny laureat polityki, Zygmunt Miłoszewski. Wśród poruszanych weń kwestii naczelny problem stanowił powolny upadek kultury w Polsce - Miłoszewski ubolewał, że statystyczny Polak od teatru trzyma się z daleka, do kina chodzi wyłącznie na produkcje lotów lekko średnich, a 38% grupy, reprezentującej nasze społeczeństwo zadeklarowało, że w 2014 r. nie przeczytało ani jednej książki. Mówił też o konieczności wprowadzenia ustawy o książce, która to ustawa ujednolicałaby ceny, pomagając przetrwać mniejszym księgarniom... Kwestie cenowe zawsze prowokują do dyskusji, pod linkiem pojawiło się zatem sporo wypowiedzi, komentowali również ludzie na stronie księgarni. Moją uwagę przykuł szczególnie jeden wpis:

(...) to, że ludzie nie czytają książek nie jest spowodowane ich wysokimi cenami. Powód jest taki, że dzieci uczy się czytać, ale nie pokazuje im się piękna jakie mogą znaleźć w książkach. Zamiast tego uczą się "zabijać czas" dając wciągnąć się coraz nowszym wersjom elektronicznych sprzętów (często niestety z winy rodziców). Spójrzmy prawdzie w oczy- choćbyśmy bardzo tego nie chcieli, to odkrywanie ich nowych funkcji jest dla dzieci o wiele ciekawsze niż czytanie.

Hmm...
Można się zastanawiać, czy rzeczywiście dla potencjalnego czytelnika kwestia ceny jest bez znaczenia, można również polemizować ze zrzucaniem winy na tablety, laptopy, komputery i całą resztę cudów techniki, aczkolwiek o ile sięgnę pamięcią w zamierzchłe czasy mej młodości, kiedy jeden telefon stacjonarny na blok był normą, a kasety i magnetowidy wideo nadal były tak jakby luksusowe, to nie przypominam sobie, aby dzieci rzucały się chciwie na książki, raczej preferowaliśmy tarzanie się w piachu, klocki i zabawę w strzelanego po piwnicach, więc chyba mimo wszystko nie do końca w tym rzecz. Prawdą natomiast jest najświętszą, że miłość do czytania trzeba i można w dziecku rozbudzić, chociaż wymaga to pewnego nakładu sił i środków.
Niemal każde dziecko przejawia ogromną ciekawość świata, chęć dowiadywania się nowych rzeczy i wrodzoną miłość do odkrywania nieznanego. Jeżeli od małego ma kontakt z książkami, to mimo pociągu do telewizji czy tabletu nie stroni od nich, bo są kolorowe, ciekawe, a czasem wzbogacone o aspekt interaktywny. Dla malucha obdarzonego nieco żywszą wyobraźnią, książka obrazkowa (np. serie "Ulica Czereśniowa" lub "Mamoko" czy też Mapy Mizielińskich) może stać się źródłem fantastycznej przygody, pozwalając na wielogodzinne oglądanie, wymyślanie i opowiadanie dowolnych historii. Książki ponadto pozwalają spędzać czas z rodzicem, który czytając porzuca na chwilę świat dorosłych i staje się dla dziecka przewodnikiem po zaczarowanej krainie przygód. Nie można lekceważyć faktu, że oferta księgarska dla najmłodszych jest obecnie fantastyczna - kolorowa, ciekawa, zabawna, wzruszająca, niezwykle zróżnicowana i naprawdę każdy maluch znajdzie tu coś dla siebie, bez względu na zainteresowania czy prezentowany rodzaj wrażliwości. Lubi dowiadywać się szczegółów na temat zawodów - sięga po Mam przyjaciela... z serii "Mądra Mysz". Jest przywiązany do bohaterów ulubionych kreskówek - wystarczy podsunąć mu książeczki o żółwiu Franklinie, śwince Peppie, Scoobym Doo... Dziecko można zainteresować książkami i rozbudzić w nim miłość do nich, trzeba się tylko trochę postarać. Oczywiście wiadomo, współczesne realia są jakie są i czasem po powrocie do domu, po przepracowanych kilkunastu godzinach na dobę, ma się ochotę paść i spać, a nie czytać z dzieckiem bajki. Cóż, dziecko to primo: odpowiedzialność, secundo: pewnego rodzaju inwestycja, a każda inwestycja wymaga włożenia weń odrobiny sił i czasu. Od lat trąbi się, że czytanie rozwija wrażliwość i wyobraźnię, czytaj dziecku dwadzieścia minut dziennie codziennie coś innego niż "Legia – Górnik, dwa - zero", a skutki będą imponujące. Rzeczywiście, dzieci czytające mają znacznie bogatsze słownictwo, bieglej radzą sobie z operowaniem językiem w mowie i piśmie, mają lepszą pamięć wzrokową, łatwiej i skuteczniej się koncentrują, szybciej zapamiętują słowa... Gdy uczą się mówić, przyswajają sobie także poprawny sposób wymawiania poszczególnych wyrazów, prawidłowe akcentowanie i melodię mowy, czego nie da się w żaden sposób powiedzieć o maluchach, wychowywanych przy telewizorze, których sposób mówienia przypomina czasem skakanie pilotem po kanałach. Staranny dobór lektur pozwala wreszcie wykształcić w malcu odpowiednie postawy życiowe, moralne, zdrowotne czy społeczne (przykład bohaterów książkowych naprawdę może zachęcić dziecko do zmiany postępowania na bardziej pożądane – niejedna mama wpadała do mnie zdyszana, żądając książeczki, w której Peppa nosi czapkę i rękawiczki, gdyż jej dziecko z zaparciem godnym wodza White Halfoata postanowiło umrzeć na zapalenie płuc). Lista korzyści jest zatem bajecznie długa i na tyle kusząca, żeby rodzic jednak się przemógł i te dwadzieścia minut dziennie spróbował z siebie dać... A jeżeli naprawdę mu ciężko, to niech wyobrazi sobie dziecko jako tłumacza przysięgłego czy wziętego prawnika, opiekującego się z oddaniem zasłużonymi rodzicami, powinno pomóc. Zwłaszcza w świetle tego, w jakim stanie znajduje się nasz system emerytalny.

/Alicja

2 komentarze:

  1. Przeraża mnie to, że wśród moich znajomych są ludzie, którzy nigdy nie przeczytali żadnej książki. Którzy wolą film z lektorem, bo czytanie napisów jest jakimś wysiłkiem.
    I nie jestem pewien czy to tylko wina rodziców. Rodzice mi i bratu czytali bajki, książki na dobranoc, a potem podsuwali do samodzielnego przeczytania.
    Ja czytam kilkaset ksiązek rocznie, brat właściwie wcale.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fakt, zdarzają się jednostki ewidentnie książkoodporne, na które nic nie ma wpływu... Tym przyjemniej czyta się takie komentarze, jak ten - kilkaset książek rocznie, to budzi naszą miłość <3

    OdpowiedzUsuń