czwartek, 5 lutego 2015

Gillian Flynn, Mroczny zakątek, wyd. Znak

Gillian Flynn zadebiutowała prawie 10 lat temu Ostrymi przedmiotami, jednak w polskiej świadomości zbiorowej pojawiła się dopiero w zeszłym roku, kiedy to na ekrany kin weszła ekranizacja jej najnowszej powieści, Zaginiona dziewczyna, bardzo zresztą udana (nie tylko ze względu na życiową rolę penisa Bena Afflecka w scenie pod prysznicem). Mroczny zakątek to jej druga chronologicznie książka. Trafiła w moje ręce właściwie przypadkiem, ale był to przypadek nad wyraz szczęśliwy.

Głowna bohaterka, Libby Day, jest sępem, żyjącym dzięki temu, co uda się jej wyszarpać z umarłych. Niemal dosłownie - dwadzieścia lat wcześniej jako sześcioletnie dziecko ocalała z masakry, w której zginęła jej matka i dwie siostry. Winnym zbrodni został uznany brat Libby, Ben, który odsiaduje obecnie karę dożywotniego więzienia. Libby swoimi zeznaniami ongiś walnie przyczyniła się do skazania brata i chociaż niejasno zdaje sobie sprawę z tego, że wielu rzeczy tak naprawdę nie pamięta, to wygodniej jest jej wierzyć w wersję, którą ulepiła z własnych majaków i sugestii psychologów. Nigdy nie wątpiła w winę brata, zostaje jednak zmuszona do zrewidowania swych poglądów, gdyż kończą się jej pieniądze, a na horyzoncie pojawia się niejaki Lyle, przedstawiciel stowarzyszenia miłośników zbrodni, dziwacznej mieszaniny detektywów amatorów i wielbicieli makabry, którzy są przekonani, że rodzinę Libby zabił ktoś inny i gotowi są jej zapłacić, jeśli ponownie zajmie się rozpatrzeniem tej sprawy. Chcąc nie chcąc, a właściwie bardzo nie chcąc, nasza bohaterka wszczyna prywatne śledztwo, które prowadzi ją do...

Mroczny zakątek pisany jest według starej dobrej kryminalnej reguły - całość zaczyna od trzęsienia ziemi, a potem umiejętnie dawkowane napięcie rośnie aż do finału, który nie dorównuje może Cobenowi, ale jest przemyślany, inteligentny i nie rozczarowuje. Rozdziały pisane z perspektywy Libby przeplatane są retrospekcjami, w których narracją dzielą się Ben i Patty, matka obojga - dzięki temu czytelnik uzyskuje niezbędną mu wiedzę o przeszłości rodziny (co znacznie ułatwia zrozumienie jej postępowania i pozwala uniknąć np. niszczących napięcie monologów wewnętrznych bohaterki). Tak, konstrukcja akcji jest zdecydowanym plusem książki, przy czym Flynn należy się duża pochwała za grę z czytelnikiem - niczym stara dobra Agatha Christie podrzuca mu tropy praktycznie od pierwszych stron, pozwalając wysnuwać wnioski i bawić się w detektywa. Jeśli uważnie śledzi się akcję, słucha, co kto mówi i próbuje łączyć fakty, można naprawdę wiele wywnioskować... Bardzo przypadł mi do gustu sposób konstruowania bohaterów - w pierwszej chwili można czuć zdezorientowanie brakiem postaci jednoznacznie pozytywnej, z którą można się łatwo utożsamiać, jednak wspomniane już retrospekcje dają możliwość lepszego poznania bohaterów, ich motywacji, działania i sposobu myślenia, co sprawia, że przywiązujemy się do nich, nawet mimo woli. Ludzie w książce Flynn są po prostu życiowo wielowymiarowi, brakuje im tak częstego w amerykańskich produkcjach lukru: bywają odpychający, mogą nawet budzić odrazę (Libby na przykład jest kleptomanką, bez żenady planuje sprzedaż pamiątek po zamordowanych członkach rodziny, kolejne rocznice zbrodni pamięta głównie dlatego, że wtedy piszą o niej w gazetach i ludzie wpłacają pieniądze na specjalny fundusz, założony dla niej, gdy była dzieckiem, itd), niemniej nawet jeśli ten brud nie skrywa złotych serc czy tęczowych duszyczek, to bohaterów Flynn stać na ludzkie odruchy i ujawnienie skrywanych pokładów człowieczeństwa, zakopanych głęboko pod grubą skorupą blizn. Na uwagę zasługuje także nakreślony przez autorkę brutalnie realistyczny portret Ameryki. Flynn nie ma litości, jeśli chodzi o rozprawę z kolejnymi mitami z kategorii "american dream", od pastelowych przedmieść, ćwierkających więzi sąsiedzkich i "we're happy family" po posągowy i nieomylny wymiar sprawiedliwości. Nikomu nie można ufać, w nic nie można wierzyć, sukces błyskawicznie obraca się w przegraną, a nadzieje świetlanej przeszłości rozbijają z hukiem o rzeczywistość i lądują w tanich barach ze striptizem. Jednocześnie wśród całego tego bagna trwają niezłomnie wiara, nadzieja i miłość, pokazując swoje oblicza w najmniej spodziewany sposób i w najmniej spodziewanych momentach...

Tak, Mroczny zakątek to dobra książka. Mocna, momentami odpychająca i czasem bolesna, ale naprawdę dobra. Wydawca reklamuje szumnie, że "pozostawi wam nerwy w strzępach", tymczasem pozostawia raczej gorzki posmak żółci w ustach, prowokując do przemyśleń na temat człowieczeństwa, a także ogólnie kwestii i sposobu pojmowania dobra i zła. Zmusza do odwiedzenia tytułowych mrocznych zakątków (ang. Dark places, nie wiadomo dlaczego przetłumaczone w liczbie pojedynczej) i nie pozwala zapomnieć, że najwięcej można ich znaleźć w ludzkiej duszy.

/Alicja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz