wtorek, 3 lutego 2015

Przeczytać a zobaczyć to dwie zupełnie różne rzeczy

- Przepraszam, ma pani może Ziarno prawdy?
Miałam, więc kulturalnie udostępniłam jej wszystkie trzy egzemplarze, każdy z inną okładką. Chwyciła ten z filmową, spojrzała na męskie zachmurzone oblicze Roberta Więckiewicza i wyraźnie przeszedł ją dreszcz (widać co polskie, to jednak dobre jest, panie kupujące Greya takich objawów nie miały). Stała, kartkowała, oglądała i wzdychała, tocząc jakieś wewnętrzne boje.
- Życzy sobie pani? - zapytałam uprzejmie, acz nienachalnie.
- A wie pani, to takie jest drogie... - westchnęła i mimowolnie spojrzała znów na okładkę – Jak do kin wejdzie film, to się obejrzy.
Nie zdążyłam wykrztusić ani słowa, kiedy do księgarni zajrzał mąż klientki.
- Na co ci to? - skrzywił się, patrząc na trzymany przez nią egzemplarz (chmurny wzrok Więckiewicza wyraźnie go nie wzruszał) - Weźmisz film obejrzysz w półtorej godziny i już, a to będziesz męczyć i męczyć, jak Daniel Szpil sobie kupiłaś, to do tej pory leży i kurz łapie!
Klientka zachowała kamienną twarz, przywołała na usta miły uśmiech, po czym odłożyła książkę na regał i podążyła za ślubnym. Ja zaś usiadłam za biurkiem i oddałam się rozmyślaniom.
Wiadomo, każde medium rządzi się swoimi prawami. Film ma bezsprzecznie wiele zalet, których nie sposób mu odmówić – obraz przewija się przed oczami, wygląd bohaterów i miejsc przezeń odwiedzanych mamy podany jak na tacy, co uwalnia od konieczności używania wyobraźni celem lepszego pojęcia omawianych w książce realiów, nie trzeba się specjalnie skupiać na śledzeniu nastroju czy przewidywaniu zwrotów akcji, bo przeważnie sygnalizuje je muzyka... Muzyka, właśnie, echsz. Tu zdarza się, że ekranizacja faktycznie czasem prowadzi. Zawsze zazdrościłam filmowi możliwości oddziaływania na słuch - uwielbiam słuchać, zdarzają mi się rozmaite fiksacje dźwiękowe (ostatnio jest to zdanie "chomiki zniszczyły komunijną sukienkę Bożenki" wypowiadane w języku walijskim*) i dawno już odkryłam, że wychodząc z kina mam głowę nie tyle pełną obrazów, co dźwięków. Oczywiście, jeśli ktoś się uprze, to może spróbować ułożyć sobie ścieżkę dźwiękową do ulubionych książek, innym znów podczas czytania odpowiednie melodie same przyjdą do głowy... niemniej echsz, szkoda**.
Jeśli jednak ktoś myśli naiwnie, że obejrzenie adaptacji jest równoznaczne z przeczytaniem książki, może się naprawdę porządnie pomylić, ponieważ bardzo często podczas adaptacji tekstu do scenariusza dochodzi do cięć, zmian i modyfikacji, czasem bardzo daleko posuniętych, w wyniku których z oryginalnego tekstu pozostaje niewiele, a dana powieść staje się raczej zapisem fantazji, jakie miał na jej temat cały sztab ludzi (pozdrawiam serdecznie tych, którzy obejrzawszy "Przedwiośnie" posługiwali się wyniesioną zeń wiedzą podczas rozmaitych intelektualnych podsumowań i prób ich wiedzy). Nie na darmo panuje przekonanie, że lepiej najpierw przeczytać książkę, a później obejrzeć film, chociaż od tej zasady są wyjątki. Kiedy wieki temu wyszłam ze znajomymi z ekranizacji "Pachnidła", powieści Patricka Süskinda, jedna z moich znajomych stwierdziła z żalem, że nie powinna była wcześniej czytać książki. Konsternacja towarzystwa była potężna, gdyż rozżalona należała do absolutnych wielbicielek słowa drukowanego, a "Pachnidłem" była wręcz zachwycona i tym bardziej niepojętą wydawała się jej gorycz.
- Ale dlaczego?.. Film ci się nie podobał?..
- Podobał... był przepiękny. Ale nie mogłam się nim w pełni cieszyć, bo cały czas porównywałam go z książką. I ogromnie brakowało mi narracji, sposobu, w jaki Süskind operuje językiem... I w ogóle... Oj, bo wiecie, przeczytać a zobaczyć to dwie zupełnie różne rzeczy.
Święte słowa, jakby nie było.

...a na koniec, ponieważ Olga mnie nie pilnuje i mogę sobie pozwolić, taki oto obrazek sytuacyjny z pracy, słowem malowany:
- Dzień dobry, jakie pozycje religijne może mi pani zaproponować?
- Misjonarską?..
No dobra, nie powiedziałam tego głośno. Ale mało brakowało, naprawdę.




* "Naeth bochdewion rwygo ffrog cymun cyntaf Bożenka", uwielbiam.
** chomiki wymawiane też brzmią o niebo lepiej niż czytane, ale nie wrzucę tu mp3, bo nie posiadam doń praw autorskich, niemniej uwielbiam razy tysiąc.

/Alicja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz