sobota, 28 lutego 2015

Z życia księgarza - obrazki słowem malowane

Pan Chiromanta, jak zawsze z uśmiechem schowanym pod wąsem, wkroczył do księgarni.
- Dzień dobry, co tam u Ciebie?
- Bardzo dobrze, dużo pracy. Przypomniałam sobie, że jest książka, która może się Panu spodobać.
- A jaka?
Podaję, przegląda zaciekawiony.
- Hmm... czy ja mogę zadać pytanie?
- Oczywiście! - odpowiadam, ciekawa pytania.
- Czy Ty zawsze jesteś taka pozytywna? Co Cię widzę, to zadowolona jesteś.
- Eee, nie, to pozory. Czasem mam doła.
- To może to ta czupryna i uśmiech. Miłego weekendu! - uśmiecha się wesoło.
I tak, pozytywnie nastrojona od rana przez Pana Chiromantę (który jest tego całkowicie nieświadomy - jak zawsze zrobił to mimochodem), przypominam sobie wczorajszą wieczorną sytuację.
Dwie bardzo żywiołowe dziewczynki (puchate kurtki róż, cały czas tak blisko siebie, że czasem wyglądały jak dwugłowy stworek o wielu rękach i nogach) buszowały, świergoląc, w alejkach księgarni (kłótnia o książkę, próby wejścia na kanapę, zaglądanie pod stoły, próby sięgania po to, co za wysoko etc. etc. – milion spraw na sekundę). Matka podeszła do mnie i z westchnieniem spytała o książkę, jednocześnie mówiąc coś do jednej z dziewczynek.
- Niech się pani nie martwi, są bardzo grzeczne.
- Tak? Ale takie energiczne, cały czas muszę je pilnować, żeby przez przypadek czegoś nie zniszczyły.
W tym momencie córeczki zaczęły się z czegoś śmiać, a brzmiały jak dwa opętane chochliki. I ze światem stało się coś dziwnego – wokół zawirowało, od dziewczynek rozeszła się fala zniekształcająca rzeczywistość, wszyscy zaczęli chichotać jak szaleni. Mam nadzieję, że to jakaś epidemia.

/Olga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz