sobota, 28 lutego 2015

M.J. Arlidge, Ene, due, śmierć, wyd. Czwarta Strona

Jest policjantem z krwi i kości. Radzi sobie doskonale nawet w najtrudniejszych warunkach – może się pochwalić długą listą odznaczeń za zimną krew, odwagę i zdecydowanie, plus paroma uwagami dotyczącymi sporadycznego nadużywania siły. Nie przepada za służbowymi uniformami i samochodami, do pracy przyjeżdża w czarnej skórze na motocyklu. Życia prywatnego praktycznie nie ma, jeśli nie liczyć opłacanych sesji BDSM, podczas których pozwala biczować sobie plecy do krwi, bo musi czuć ból, żeby poczuć się dobrze... a czasem, żeby w ogóle poczuć cokolwiek. Nie ma nikogo na stałe, lubi okazjonalny seks, chociaż unika bliskości i zawsze znika przed świtem. I jeszcze jeden drobny szczegół: jest kobietą. Porucznik Helen Grace staje właśnie w obliczu nie lada wyzwania, gdyż w okolicach Southampton pojawia się działający z niezwykłą perfidią morderca. Niezidentyfikowana kobieta porywa przypadkowe pary, aby po uwięzieniu dać ludziom wybór między śmiercią głodową a wolnością w zamian za zastrzelenie towarzysza niedoli – zaskakujące jest to, że nie obchodzi jej, kto zdecyduje się zabić (nieprzypadkowo tytuł książki nawiązuje do znanej wyliczanki). Początkowo wydaje się, że ofiary nie są ze sobą w żaden sposób powiązane, wkrótce jednak Helen odkrywa, że linie ich życia w pewnym momencie przecięły ten sam punkt...

Jako że kryminał był najintensywniej chyba eksploatowanym nurtem w literaturze popularnej ery p.G.*, nie jest łatwo znaleźć taki, który zwróciłby na siebie uwagę – niemniej z ręką na sercu muszę przyznać, że Ene, due, śmierć wciągnęła mnie od pierwszych stron i na tle innych przedstawicieli gatunku naprawdę się wyróżnia. Ogromną siłą autora jest nieustanna gra z czytelnikiem, którą prowadzi właściwie od pierwszej strony. Co ciekawe, unika techniki wielkich twistów, stawiających akcję na głowie, posługując się raczej metodą małych zaskoczeń, delikatnego podsuwania fałszywych tropów i skojarzeń, za to czyni tak praktycznie na każdej płaszczyźnie. Przykłady? Po pierwsze bardzo inteligentne wykorzystanie retrospektywnej narracji pierwszoosobowej, dzięki której przeszłość zgrabnie przeplata się z teraźniejszością. Po drugie niesztampowe rozegranie kwestii obyczajowych – bez względu na to, jak wielkie przywiązanie do równouprawnienia deklarujemy, możemy poczuć się zbici z tropu faktem, iż w świecie, który czytelnicy kryminałów przywykli uważać za raczej męski, główne role grają kobiety. Arlidge wskazuje również na coś, co wydaje się oczywiste, niemniej wciąż jest stosunkowo rzadko eksploatowane – cechy charakteru nie są trwale powiązane z płcią, kobieta może być brutalna i bezwzględna, a mężczyzna łagodny i zagubiony**. Autor unika także schematycznych rozwiązań, jeśli chodzi o kwestię winy i kary - świetnie skonstruowana jest zarówno postać morderczyni, jak i motywy, którymi się kieruje. Brak tu idealizowania czy wyszlachetniania bohaterów, nie ma prób wzbudzania na siłę w czytelniku sympatii do nich – każda postać ma jakąś skazę, jakąś mroczną stronę, mamy do czynienia z korupcją, chorą ambicją, nałogami... Wreszcie o wartości Ene, due, śmierć świadczy fakt, że naprawdę ciężko jest pisać o czymkolwiek bez zdradzenia jakiejś tajemnicy, związanej z fabułą, co predystynuje tytuł do uzyskania miana "książki totalnej" i certyfikatu najwyższej jakości pisarskiej wg Katarzyny Bondy.

Minusy? Oczywiście też są – im bliżej zakończenia, tym łatwiej jest nam przewidzieć, jakie ono będzie, niemniej ma się wrażenie, że Arlidge z rozmysłem zrezygnował z wielkiego finałowego "BUM!", bo nie ono było jego celem. Prawdziwa siła tej książki tkwi gdzie indziej – w postaciach, które zarysowane są agresywnie, ale z subtelnością, w szatańskim pomyśle, aby o swoim przeżyciu decydować kosztem czyjegoś, i wreszcie w odwiecznym pytaniu, które cały czas czai się pomiędzy wierszami – ile jest człowieka w człowieku? I czy siła miłości, którą darzymy drugą osobę, powstrzymałaby nas przed pociągnięciem za spust, jeśli stawką byłoby nasze własne życie?


/Alicja


* przed Greyem, rzecz jasna
** skandal, toż dżender w najczystszej postaci



Ene, due, śmierć

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz