piątek, 13 lutego 2015

Pwyll, Manawyddan - kilka słów o wieczorze w starej Walii

Nie chcę wieszać psów na kanonie lektur szkolnych. Wiele z nich jest bardziej wartych poznania niż się wydaje, ale najgorszą książką, jaką musiałam przeczytać w gimnazjum była Pieśń o Rolandzie. Chyba najciekawszym momentem tej pozycji była śmierć hrabi, kiedy to mózg wypływał mu uszami. Interesująca była również chwila, kiedy Oda umarła natychmiast (przypomnijmy, że była ona miłością Rolanda; właśnie na wieść o jego śmierci padła na ziemię i zmarła, jak na kochającą damę serca przystało). I tak podczas gdy większość klasy spała na lekcji, ja żarliwie podkreślałam niezgadzającą się liczebność wojsk oraz najbardziej przykre (czytelniczo) fragmenty.

Piszę o tym, gdyż jestem świeżo po lekturze zbioru sag starowalijskich Cztery gałęzie Mabinogi. Są to cztery opowieści spisane w XIV wieku (uważa się, że powstały około X wieku). Chociaż polskie wydanie pozostawia wiele do życzenia, same historie mają olbrzymią siłę. Postaci są pełnokrwiste, skłaniają do rozbudowywania fabuły i reinterpretacji (np. walijski dramat Blodeuwedd, który czeka na tłumaczenie). Pokazuje znakomicie średniowieczną obsesję na punkcie honoru, który często był najprostszą drogą do śmierci (czyli to samo, co w Pieśni o Rolandzie, ale w sagach kultura jest o wiele barwniej i bardziej szczegółowo ukazana). I nie tylko – stanowi idealną pożywkę dla wyobraźni, rozśmiesza:

Jak chcesz, panie – powiedział student – choć jestem zmartwiony, widząc ciebie, szlachetnego pana, z tą myszą w rękach, ale cóż, nie będę cię przekonywał.

Student napotkał pana włości wieszającego na szubienicy mysz (miała zostać ukarana za kradzież ziaren), która jako jedyna ze stada nie zdążyła wzbić się w powietrze i uciec, ponieważ była ciężarna. Fragment o myszy należy do o wiele bardziej zawiłej historii zemsty.

Podejrzewam, że gdybym w gimnazjum czytała o latających myszach, kotłach ożywiających trupy, femme fatale stworzonej z kwiatów, okrutnej matce wywiedzionej w pole przez sprytnego maga, śmiałabym się z książką, a nie z autora. (Oczywiście sagi są bardzo poważną lekturą, ale zawierają elementy humorystyczne).

Podstawowym pytaniem jest, dlaczego do tej pory opowieści te są w Polsce tak słabo znane, skoro o legendach arturiańskich słyszał każdy? Dlaczego nie zostały one włączone w kanon, skoro są obecne w kulturze współczesnej bardziej niż Roland? Ot, ciekawostka.

/Olga

3 komentarze:

  1. Też chcę przeczytać te sagi. Ile kosztują i gdzie można kupić? Jak się nazywa książka?

    OdpowiedzUsuń
  2. Są to "Cztery gałęzie" wydawnictwa Armoryka (książka była dostępna u nich, teraz niestety już tylko w zbiorze "Prastare sagi walijskie").

    OdpowiedzUsuń
  3. Ewentualnie można też poczytać angielskie tłumaczenia. W sieci są dostępne dwa (klasyczne Lady Guest i jedno z nowszych):

    http://sacred-texts.com/neu/celt/mab/index.htm

    http://www.mabinogi.net/translations.htm


    Marta

    OdpowiedzUsuń